LUDZKOŚĆ. Najważniejszym zabobonem związanym z pojęciem ludzkości jest proste bałwochwalstwo francuskiego filozofa A. Comte’a, który nazwał ludzkość “wielką istotą” (grand etre) i uwielbiał ją. Pod jego wpływem podobne bałwochwalstwo rozpowszechniło się w wielu krajach, gdzie ludzkość jest do dziś dnia uważana za coś nie tylko wielkiego, ale i za świętość: jest po prostu ubóstwiana. O tym zabobonie wypada powiedzieć dwie rzeczy.
Po pierwsze, że ludzkość to nie jakiś byt bujający w obłokach ponad nami, ale po prostu zespół wszystkich indywidualnych ludzi. Jedyną pełną rzeczywistością w ludzkości są właśnie ci indywidualni ludzie. Po drugie trzeba podkreślić, że ludzkość nie jest ani nieskończona, ani święta - jest stworzeniem bardzo mizernym, istniejącym tylko przez jakiś mikroskopijny ułamek chwili astronomicznej na powierzchni owego pyłku kosmicznego, jakim jest Ziemia. Ubóstwianie takiego stworzenia graniczy z pomieszaniem zmysłów, na które cierpiał zresztą od czasu do czasu twórca “religii ludzkości”.
Drugim zabobonem występującym w tej dziedzinie jest mniemanie, że ludzkość ma ten sam charakter co naród i inne mniejsze wspólnoty. Stąd zabobon żądający od ludzi, by kochali innych członków ludzkości dokładnie w ten sam sposób, w jaki kochają członków własnego narodu i aby byli gotowi poświęcić się dla niej. I te poglądy są zabobonami, bo miłość członków narodu itp. jest, jak wiadomo, funkcją wojny: członkowie grupy muszą być wzajemnie solidarni, aby móc się skutecznie przeciwstawić innym grupom. Ale taka inna grupa nie istnieje, gdy chodzi o ludzkość, która obejmuje wszystkich ludzi. Przenoszenie na nią zasad obowiązujących odnośnie do narodu itp. jest grubym nieporozumieniem. H. Bergson (Zbytkower), który na tę różnicę zwrócił uwagę, twierdził, że jeśli miłość ludzkości jest w ogóle możliwa, to tylko na zupełnie innej podstawie - przez intuicję Boga.
Patrz: altruizm, bałwochwalstwo, humanizm.